W średniowieczu kradzież, o ile nie było się na niej przyłapanym, była dość wysoko cenioną umiejętnością. Muszę stwierdzić, że zuchwałe kradzieże, np. dzieł sztuki, i mnie napawają pewnym zachwytem. I nie jestem w tym odosobniona, wszak powstają książki (seria z Arsen Lupen), filmy (chociażby „Osaczeni”) czy teledyski („If we ever meet again” Timbaland feat. Katy Perry) na ten temat. Są prezentowane w bardzo atrakcyjny dla widza sposób i może dlatego świat zuchwałych kradzieży nas nie przeraża, a czasem i fascynuje.
Niedawno słuchając radia podczas dość długiej jazdy samochodem, miałam możliwość dowiedzieć się z jednej, bardzo ciekawej audycji, o wyjątkowych napadach na banki. Moją ulubioną historią jest opowieść o parze Amerykanów, którzy wracając ze szpitala, w którym główna bohaterka historii właśnie urodziła dziecko, postanowili napaść na bank. Kradzież się udała, lecz w pieniądzach był zamontowany element wybuchowy, który wykonał swoją misję, znajdując się w torebce wyżej wspomnianej kobiety. Wybuch tak ją zdenerwował, że wyrzuciła niechciany bagaż przez okno samochodu. Pech chciał, że zapomniała wyjąć swoich dokumentów i policja dość szybko dotarła do domu złodziei, kierując się adresem z prawa jazdy.
Inny złodziej stał w kolejce z wypełnionym drukiem bankowym z żądaniami. Jako, że w banku, który próbował napaść, byłam kolejka, udał się do sąsiadującego z nim. Był to przybytek konkurencji i kasjerka, nie chciała wydać mu pieniędzy. Argumentowała to niemożnością przyjęcia druku z innego banku. Złoczyńca posłusznie wrócił więc do kolejki banku pierwotnego, z której to zabrała go policja…
Tego rodzaju przestępców mi nie szkoda, choć nie przeczę, że słuchając tych opowieści, śmiałam się w głos. Nie bez kozery istnieją Nagrody Darwina, choć to dla jeszcze ciekawszych przypadków, które w dość kuriozalny sposób same uwolniły świat od siebie.
Jednak spryt i inteligencja, które idą za ciekawymi kradzieżami, fascynują. Rozmawiając na ten temat ze znajomym, miałam poczucie, że nie jestem osobą o zbyt dużej moralności. Sugerował abym podziwiała również kunszt morderców, których nie udało się nigdy złapać lub osób zajmujących się nielegalnym biznesem lub chociażby działaniami mafii. Trochę „obudziła” mnie sprawa dopalaczy. Jak wszyscy wiedzą, substancje zwane dopalaczami są na ogół środkami, którymi posługujemy się w codziennym życiu, choćby sprzątając. Nie są więc niczym niedozwolonym. Właściciele firm, które je sprzedają wykorzystują ten fakt do sprzedaży, która nie jest i nie może być nielegalna. Chciałoby się powiedzieć, że jeśli ktoś jest na tyle głupi, aby kupić i zażyć tego typu substancję, to niech cierpi. Jednak pozostaje pytanie o moralność wyżej wspomnianych właścicieli i sprzedawców. Wydaje mi się, że w czasach w których bogiem mogą być pieniądze, moralność w dawnym jej rozumieniu już nie istnieje. Choć właśnie o jej egzystencji decyduje fakt, że w ogóle toczą się jeszcze debaty publiczne?